Temat piw pasteryzowanych i tych niepoddanych obróbce termicznej powraca cyklicznie, głównie za sprawą reklam i „wojny” o klienta, które toczą między sobą duże browary. 

 

image 
 Brak pasteryzacji obiecuje nam, że piwo będzie lepsze, bardziej świeże i smaczniejsze. Nic bardziej mylnego! Pasteryzacja to proces, który w nowoczesnych browarach trwa zaledwie kilkanaście sekund i to w temperaturze jedynie nieco wyższej niż 70°C. Kiedy trzymać się tych zasad, to piwo pasteryzowane nie traci swoich walorów – ani smakowych, ani odżywczych. Dlaczego zatem w ogóle się o tym mówi? To proste. Wpisuje się to doskonale w nowoczesne trendy zdrowego odżywiania, góralską czy staropolską tradycję i wyroby „babuni”. Poza tym można wykorzystać to w walce konkurencyjnej, czytaj: jak ktoś nie pasteryzuje, to znaczy, że ktoś inny właśnie tak robi. Wystarczy zatem dopisać do tego historię, zasugerować negatywny wpływ procesu na piwo i gotowe. 

 

No dobrze, ale skoro browar nie pasteryzuje, to jak robi równie trwałe i długo przydatne do spożycia piwo?

   Po prostu je filtruje. W procesie mikrofiltracji mechanicznie separuje się niepożądane mikroorganizmy, które mogą z czasem zepsuć piwo. Niestety, filtry są tak dokładne, że zostają na nich nie tylko bakterie, grzyby i wirusy, ale również dużo tego, co dobre w piwie. W ten sposób pozbywa się witamin, białek, garbników, przeciwutleniaczy (polifenoli), nawet kolor piwa może być jaśniejszy. Czy zatem piwo będzie lepsze, bo nie zostało spasteryzowane? Nie. Będzie uboższe w smaki i mniej pieniste, ale będzie miało za to ciekawą marketingową historyjkę lub jak kto woli - obietnicę bez pokrycia.

 

malt 4950433 1920  No cóż, skoro nie chcemy piwa pasteryzowanego i mikrofiltrowanego, to co wybrać? Rynek nie lubi pustki, więc pojawiły się piwa tzw. nieutrwalone. Co to oznacza? Piwa nie są utrwalane ani termicznie, ani mechanicznie, tylko są warzone i rozlewane w maksymalnie aseptycznych warunkach. Czy to już oznacza, że są lepsze i smaczniejsze? Tę kwestię każdy piwosz musi ocenić niestety sam. Może przecież być tak, że piwo jest ogólnie kiepskie i żadne procesy końcowe (lub ich brak) mu nie pomogą. Piwa nieutrwalone jednak coś nam obiecują, coś, co możemy połączyć z jakością. Ich terminy przydatności do spożycia są relatywnie krótkie, więc możemy oczekiwać, że są świeże. Jest to bardzo odważna strategia tych browarów, które decydują się na nieutrwalanie piwa. Konsument bowiem może liczyć na świeży trunek, ale może też się zdarzyć, że czasem kupi piwo z nadwyrężoną już kondycją. Niestety, jakość piwa zależy nie tylko od browaru, ale w dużej mierze również od sklepu. Kupując więc takie piwo, warto by sięgnąć po nie w głąb sklepowej lodówki i wybrać najdłuższy możliwy termin zadeklarowany na etykiecie. 

   Nieutrwalanie piwa jest tak stare jak jego historia. Piwny trunek zawsze był wrażliwym produktem i oczekiwano, że będzie świeży. Tak się dzieje również i dziś m.in. na Wyspach Brytyjskich, gdzie prawdziwe piwa, tzw. „Real Ale”, ścigają się z czasem, aby uniknąć zepsucia. Odwdzięczają się przy tym niepowtarzalnym smakiem i walorami aromatycznymi. Myślę, że brak utrwalania piwnych napitków to dobry kierunek dla tych browarów, które mogą wykazać się odpowiednią elastycznością dystrybucji w swoich regionach. To również dobry kierunek dla konsumentów, ponieważ wreszcie dostajemy to, co chcemy, bez zbędnego marketingu.


683 1024 17
Serwus!
Raf.